Tureckie zęby - czy warto jechać do Turcji do dentysty?

Źródło: grok
Moda na „tureckie zęby” trwa od kilku lat. Nad Bosforem zmienia się uśmiech na idealny i biały nawet w tydzień. Nie wszyscy zdają sobie jednak sprawę ze szkodliwości i ryzyka takich zabiegów.
Tureckie zęby – czym są naprawdę?
Dawniej z Turcji przywożono dywany i swetry, ewentualnie bakławę i przyprawy, dziś... zęby i włosy. Rozwinęło się nawet coś, co potocznie nazywa się „turystyką stomatologiczną”. „Zrobić” sobie zęby w Turcji jeżdżą nie tylko Polacy – to popularny kierunek także na zachodzie Europy, z Wielką Brytanią na czele. W czym tkwi fenomen „tureckich zębów”? Przede wszystkim w cenie i szybkości wykonania – w Polsce za podobne usługi, podobne przynajmniej w teorii, zapłaci się więcej. Nie są to może jakieś gigantyczne różnice, ale „tureckie zęby” w porównaniu z podobnymi zabiegami można uznać za niskobudżetowe (a w Europie Zachodniej wręcz za tanie, w Wielkiej Brytanii mamy do czynienia z pięciokrotną przebitką cenową). W Turcji całość zrobimy mniej więcej w dwa tygodnie, czasem i w tydzień, w Polsce, przy całej niezbędnej diagnostyce to samo zajęłoby miesiące, a nieraz i dłuższy okres czasu. „Tureckie zęby” nie bazują na żadnym cudownym środku czy unikalnym zabiegu: to rozległe odbudowy protetyczne. Wykonuje się je najczęściej za pomocą porcelanowych koron i mostów, ewentualnie licówek. Wizyta polega więc na oszlifowaniu wszystkich zębów w łuku i rekonstrukcji protetycznej.
Tureckie zęby – plusy i minusy
Niewątpliwie plusem „tureckich zębów”, poza ceną, jest szybkość wykonania nawet rozległej usługi – przy zabiegach takich, jak opisany powyżej, możliwa jest błyskawiczna i znaczna zmiana zarówno kształtu, jak i koloru uzębienia.
Głównym minusem „tureckich zębów” jest fakt, że popyt przerósł podaż – najlepsze placówki stomatologiczne w Turcji i najlepsi tamtejsi dentyści, niewątpliwie dysponujący potrzebną wiedzą i praktyką, są oblegani, a i nie aż tak tani; można powiedzieć, że ceny w dobrych ośrodkach nie różnią się jakoś bardzo od tych w Polsce. Klienci szukają więc opcji dostępnych „na już”, no i najtańszych. W ten sposób trafiają do gabinetów średniego lub wręcz niższego sortu. Nie zapłacą może zbyt wiele, być może poprawa uzębienia dostępna będzie od ręki, ale placówki te niekoniecznie godne są polecenia, a efekty pracy często znacząco odbiegają od oczekiwanych. Trzeba do tego dodać, że czasem są to zabiegi dość rozległe, ryzyko powikłań jest więc całkiem spore – a jesteśmy za granicą, niekiedy bez wykupionych odpowiednich ubezpieczeń. Mniej doświadczeni dentyści tureccy, nastawieni na szybki zarobek, nie przejmują się zbytnio tym, czy dany kolor rzeczywiście pasuje (stąd czasem biel zębów aż bije w oczy, wygląda sztucznie), a przede wszystkim, czy dany rozszerzony zabieg rzeczywiście jest potrzebny. W wielu przypadkach zmiany można by wprowadzić wolniej, ale rozsądniej i bezpieczniej, czasem wcale nie są potrzebne drastyczne transformacje – w niżej notowanych gabinetach nikt na to uwagi nie zwróci, nie wytłumaczy, że nie trzeba, kierując się zasadą, że jeśli klient chce, to dostanie, bez względu na ryzyko czy sensowność całej decyzji. Bywa, że ktoś ma zęby zupełnie zdrowe, ale nie do końca białe czy proste – wybierając „tureckie zęby” decyduje się na „opcję atomową”: szkliwo zostanie drastycznie i bezpowrotnie zeszlifowane. A klient nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, że zabieg jest nieodwracalny, ryzykowny (czasem wręcz niebezpieczny), a przede wszystkim, że zabiegi tego typu należą do bardzo inwazyjnych, łącząc się z możliwością wystąpienia różnych powikłań, których ryzyko wzrasta tym bardziej, że przed zabiegiem raczej nie ma czasu, a często i chęci, na żadną diagnostyką – pacjent trafia na fotel niemal wprost z samolotu (bywają przypadki, że cała konsultacja medyczna ogranicza się do rozmowy online lub... przesłaniu fotek z telefonu)... Możemy być pewni, że w mniej renomowanych tureckich gabinetach nikt nie wykona nam zdjęcia rentgenowskiego, nie mówiąc o przejrzeniu skanów 3D. Nikt też nie otoczy nas żadną formą opieki pozabiegowej.
Tureckie zęby – najczęstsze powikłania
Do najczęstszych powikłań przy „tureckich zębach” należy zapalenie miazgi żywych zębów. W normalnej sytuacji nie doszłoby do wystąpienia takich stanów zapalnych, tutaj wymusza je niejako oszlifowanie, nieraz głębokie. W takiej sytuacji konieczne nieraz staje się leczenie kanałowe, które po umieszczeniu na zębach porcelanowych protez nie należy do łatwych (wielu polskich dentystów niechętnie przyjmuje takie „poprawki”, ryzyko ewentualnych dalszych powikłań spada bowiem na nich), a i jest bardziej kosztowne niż w normalnej sytuacji. Bywa tak, choć rzadko, że trzeba zdjąć pracę tureckich stomatologów, by przeprowadzić leczenie. Ryzyko powikłań rośnie drastycznie w przypadku, gdy trafiamy do tureckiego gabinetu mając chore zęby, z próchnicą, dziurami – takie rzeczy powinny być wleczone przed zabiegiem, ale nikt nie ma na to czasu (ani chęci). „Tureckie zęby” mogą więc mieć formę przykrytych protetyką zepsutych zębów, które teraz na dobre zaczną się psuć. Bardzo wiele osób narzeka, że przez długi nawet czas po zrobieniu sobie „tureckich zębów” męczą ich bóle zębów i dziąseł, co jest wynikiem agresywnej ingerencji w szkliwo, a także wystąpieniem przeróżnych stanów zapalnych. Osobnym tematem jest efekt końcowy „tureckich zębów”, w niektórych przypadkach budzący, delikatnie mówiąc, lekkie kontrowersje, zwłaszcza, gdy zabieg przeprowadzany był na szybko przez niedoświadczonego stomatologa.
Warto przy okazji wiedzieć, że o ile po nieudanej wizycie w polskim gabinecie możemy dochodzić jako pacjent swoich praw, o tyle w przypadku „tureckich zębów” jest to bardzo trudne, a w przypadku mniej renomowanych gabinetów wręcz niemożliwe – wszystkie koszty musimy ponieść sami. Pamiętać należy jeszcze, że „tureckie zęby”, nawet dobrze wykonane, nie są na całe życie – po 10-15 latach od inwazyjnego zabiegu korony będą musiały raczej zostać odbudowane.
Biznes na „tureckich zębach”
Przeciętny Kowalski, a i angielski John Smith, nie zawsze „ogarnie” całość takiej wizyty – trzeba jednak załatwić hotel, gabinet, dogadać się z dentystą itp. Powstało więc całkiem sporo biur, które nakierowane są na „turystykę stomatologiczną”. Biura takie za przystępne ceny – średnio to mniej więcej 17-30 tysięcy złotych – załatwią hotel (i to niezły, ze SPA), przelot, a także pomoc tłumacza, gdyż wynajęci dentyści nie porozumiewają się niekiedy w innym języku poza tureckim. Warunek jest jeden: musimy mieć dużo zębów do zrobienia (ich ilość zaznacza się już wcześniej). Ktoś, kto chce poprawić dwa-trzy zęby, wszczepić pojedynczy implant czy tylko je wybielić niejako przy okazji wyjazdu, nie załapie się na taką „wycieczkę”, zwyczajnie firmie nie będzie się to opłacać. A wyjeżdżają coraz młodsze osoby, bywa, że już nastoletnie, zafascynowane widokiem idealnego uzębienia u ulubionych influencerów, im to bowiem, i części hollywoodzkich gwiazd, „zawdzięczamy” modę na „Perfect Hollywood Smile”.
Dodaj opinię: